Piotr Knaś

Animatorze, czego oczekujesz od samorządu? Ankieta wśród członków Forum Kraków

Zapis dyskusji na temat oczekiwań animatorów wobec samorządów w związku z przygotowaniami do NieKongresu Animatorów Kultury w Poznaniu. W ankiecie wzięło udział siedem osób związanych z Forum Kraków. Zapraszamy do przeczytania tych wypowiedzi.

Tomasz Ignalski
Jako animator oczekuję od samorządu, aby w dialogu prowadzonym z mieszkańcami i grupami społecznymi, samorządowcy pamiętali, że rozmowa, to nie tylko zadawanie pytań i odpowiedzi, ale także bycie razem i rozumienie istoty relacji międzyludzkich. Animatorzy są specjalistami w budowaniu pozytywnych relacji w społecznościach, w których pracują. Nasz udział w lokalnym dyskursie nad zmianą, może uczynić go kreatywnym, inspirującym, wolnym od zapalczywości, okopywania się na swoich stanowiskach. Oczekuję, że samorząd dostrzeże, iż poza rozwojem przyjaznego otoczenia – aby żyło nam się lepiej w naszych środowiskach – potrzebni są profesjonalni, zaangażowani, czujący swoją wartość animatorzy. Animatorzy potrzebni samorządowi głównie po to, aby system transakcyjny, ujawniający się nawet w tak partycypacyjnych narzędziach jak budżety obywatelskie, karty zniżek dla seniorów, czy dużych rodzin, zamienić na lokalny rozwój oparty na dobrych relacjach, poczuciu przynależności i sprawczości. Budowanie wspólnot sąsiedzkich, transfer wiedzy i umiejętności, porozumienie międzypokoleniowe, bezpieczeństwo lokalne, rozwój kreatywności, to tylko niektóre z przestrzeni, w których może być wykorzystana wiedza, doświadczenie i zaangażowanie animatorów społecznych, o ile ich energia i budżety gmin nie będą kierowane do realizowania krótkotrwałych celów związanych głównie z promocją, eventami, czy kulturą festiwalową.

Krzysztof Polewski
W temacie trwającej dyskusji: „Animatorze, czego oczekujesz od samorządu?” chciałbym wypowiedzieć się w imieniu społeczności lokalnych, z którymi pracuję od wielu lat, najpierw jako członek i współtwórca teatru amatorskiego „13 –bez poparcia”, potem przez długie lata, jako dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury a obecnie, jako animator. Społeczność lokalna zawsze była i jest ostoją oraz nośnikiem tradycji, kultury, polskości. To między innymi dzięki niej odrodziliśmy się na nowo, jako państwo po 123 latach zaborów, a niektóre tereny, które objął pierwszy a potem drugi rozbiór nawet dłuższej. I to, co nie udało się zaborcom, może nieświadomie udać się władzom samorządowym, których polityka doprowadziła do tego, że kultura staję się eventowa, jest upolityczniana, przejmuje wzorce kultury masowej z zachodu, liczy się frekwencja i fajerwerki. Wpadliśmy w pułapkę efektywności i fascynacji wskaźnikami, za którymi już coraz mniej widać człowieka i jego potrzebę doświadczania i tworzenia kultury. Zaczynamy zatracać naszą tożsamość. Wspieranie finansowe kultury lokalnej przez samorządy gminne jest niskie, są nawet przypadki, że oscyluje w granicy 1% budżetu gminy. Ze strony samorządów powiatowych, wojewódzkich oraz kraju wsparcie jest prawie symboliczne i zbiurokratyzowane a przez to mniej dostępne dla społeczności lokalnych. Bardzo często potrzeba więcej czasu na napisanie projektu i jego rozliczenie niż na samo działanie. W naszym kraju jest wiele perełek aktywności lokalnej, które są realizowane dzięki samozaparciu ich pasjonatów oraz przy znikomym i często wymuszonym wsparciu. Tak działa na przykład Stowarzyszenie „Etiuda” z Mykanowa, która aktualnie realizuje projekt „Niedziele z Kulturą” albo Stowarzyszenie Świętokrzyskie Tkaczy z Gminy Bodzentyn zajmujące się reaktywacją tkactwa świętokrzyskiego. Przy odpowiednim wsparciu mogłyby dużo lepiej oddziaływać – nie tylko na społeczność lokalną. Tymczasem działają jedynie na miarę siły pasji jej twórców. Rodzi się pytanie – na jak długo może ten zapał wystarczyć? Takich pomysłów byłoby dużo więcej, ale bez wsparcia ze strony samorządów sam zapał nie zawsze wystarczy i nikną kolejne inicjatywy Polskiej Kultury Lokalnej. Od samorządów wszystkich szczebli władzy oczekiwałbym partnerskich relacji i codziennej solidarności w dowartościowaniu uzyskanych efektów. Ważne jest także odpowiednie do potrzeb dofinansowanie kultury lokalnej. Pierwszym krokiem do realizacji tych celów mogłaby być lokalna i ogólnopolska dyskusja na temat potrzeb rozwoju kultury lokalnej. Jej wynikiem powinna być wypracowana wspólnie ze społecznością lokalną spójna polityka kulturalna.

Anna Michalak Pawłowska
Animator jest jak maratończyk. Cały czas w ruchu, planuje, buduje strategię swojego działania/programu/projektu, szuka partnerów, uczestników, pieniędzy, sprawdza możliwości. Często jest w tym samotny. Potem biegnie i biegnie; dobrze, jak zaplanuje rozkład sił, jak jest przygotowany na zarządzanie kryzysowe, jak jest świadomy tego, co poza działaniami edukacyjnymi i artystycznymi może się zdarzyć, (np. kampania wyborcza). Taki animator jest zwykle pasjonatem, więc „wszyscy wiedzą, że i tak to zrobi”, że „pieniądze nie są najważniejsze”, że „wie, że jest ciężko w instytucji, w szkole, w organizacji” ect. Animator godzi się na więcej niż powinien, „bo jest święto miasta”, bo „burmistrz ma akademię, a kultura jest takim fajnym dodatkiem”. Dlatego od samorządu oczekiwałabym przede wszystkim uczciwego partnerstwa oraz systemowych programów np. programów edukacji kulturalnej (oczywiście pisanych wspólnie). Animator nie może być sam, nie może robić kultury „pomimo wszystko”. Potrzebuje wsparcia. Jeśli jestem samorządowcem – partnerem to współpracuję. Sprawdzam, w czym mogę wesprzeć animatora. Często niewiele potrzeba- zaprzyjaźnienia animatorów z różnych instytucji i organizacji, wsparcia ich sprzętem w ramach współpracy środowiska (np. www.spoldzielniakultury.waw.pl), stworzenia systemu grantów na projekty lokalne, partnerskie. A jeśli z dnia na dzień, nie można zwiększyć budżetów domów kultury, to samorząd powinien się czuć odpowiedzialny za wyszkolenie animatorów w swoim mieście i takie koszty ponosić, lub stworzyć instytucję kultury, która ma to w swoim statucie (Małopolski Instytut Kultury). Animator jak już dobiegnie, jak zrealizuje ten projekt/program, działania, jak napisze sprawozdanie, ewaluację, to biegnie dalej, bo już „czas goni”. I tu jest kolejne miejsce dla samorządowca. Warto powiedzieć „dziękuję”. Czy to jest uścisk dłoni burmistrza/prezydenta, czy to nagroda- do rozważenia (np. finansowa Warszawska Nagroda Edukacji Kulturalnej – 10.000zł), ale naprawdę to ważna sytuacja. I jeszcze promocja- jeśli animatorzy mają uwierzyć, że są ważni, to trzeba o nich powiedzieć publicznie, napisać, zrobić kampanię, czyli budować prestiż. Tylko tyle. Jestem animatorem 34 lata, a urzędnikiem tylko 5. Chwilowo przebywam po obu stronach i to z moich doświadczeń animatora wynika wiele działań systemowych Warszawskiego programu Edukacji Kulturalnej (www.edukacjakulturalna.pl). Przewrotnie w roli samorządowca czuję się w Polsce osamotniona – jestem jedynym Pełnomocnikiem Prezydenta miasta do spraw edukacji kulturalnej. W tym kontekście jestem dumna z Warszawy, ale czuję się bardzo samotna. Kilka miast pracuje, ale nadal nie ma kolejnego programu. Czekam na towarzystwo miast, które są „na dobrej drodze” Gdańsk, Łódź, Słupsk, Kraków. Kto następny?

Teresa Jankowska
W swoim życiu zawodowym byłam i dyrektorem domu kultury, i burmistrzem. Obecnie często zaś pracuję jako animatorka. To doświadczenie pozwoliło mi dostrzec zarówno potencjał ludzi kultury, jak i bariery, które sprawiają, że wywołana przez nich pozytywna zmiana nie zawsze ma szansę zaistnieć. Kultura i animacja w rozwoju społeczności lokalnej to sfera niedoceniania przez samorząd. Dlaczego? Bo na efekty, szczególnie w zakresie zmiany mentalnej, trzeba poczekać. Proces zmiany jest nie tylko czasochłonny. Wymaga też stałego wzmacniania. I myślenia w długiej perspektywie. Tymczasem władze samorządowe są poddawane ocenie co cztery lata. Konkretne inwestycje drogowe, kanalizacyjne i tym podobne o wiele łatwiej przyciągają zainteresowanie wyborców niż najlepsza nawet polityka kulturalna. Zwykle nie ma też kontynuacji działań związanych z animacją kulturalno-społeczną przez kolejne kadencje. W naszej rzeczywistości walka wyborcza charakteryzuje się negacją wszystkiego, co robili poprzednicy. W ten sposób zaprzepaszczamy dorobek wielu animatorów, twórców, artystów i aktywistów inspirujących mieszkańców do działania. W efekcie rodzi się wycofanie, brak zaufania i poczucie bezsilności. Trudno w tej sytuacji oczekiwać rewolucji i wielkiej zmiany. W tej sytuacji musimy liczyć na siebie i pomimo wielu barier dalej robić swoje. To my powinniśmy dbać o jakość tej pracy. Być może dzięki naszemu wysiłkowi mieszkańcy szybciej dostrzegą wpływ kultury na jakość życia i w naszym imieniu upomną się o nią tak samo, jak upominają się o dobre drogi.

Beata Cyboran
Animator na początku drogi zawodowej od przedstawicieli samorządu lokalnego oczekuje niewiele, bo też nie ma najczęściej zielonego pojęcia, czego może oczekiwać. Jest najczęściej przepełniony chęcią „zmieniania świata na lepszy”, a także nieskażony „mądrością życiową”, pragmatyzmem, doświadczeniem zawodowym i wszechobecnym „układem”. Oczekuje więc od otoczenia zaufania, akceptacji swoich pomysłów i przestrzeni dla ich realizacji. Potrzebuje swoistego „zawierzenia” w swoją odpowiedzialność i rzetelność w realizacji podjętych zamierzeń. Większe lub mniejsze błędy mogą przecież zdarzyć się i tym „doświadczonym”. Dla realizacji swoich przedsięwzięć potrzebuje otwartości przedstawicieli samorządu lokalnego na innowacyjne i niestandardowe rozwiązania w działalności społeczno-kulturalnej. Potrzebuje także przestrzeni, gdzie może swoje pomysły zrealizować. Oczekuje, że ktoś się z nim „podzieli” przestrzenią publiczną albo ktoś zaprosi go do przestrzeni przez siebie „zawłaszczonej”. I nie chodzi, o administracyjne „wymuszenie” „podzielenia się” przestrzenią lokalnego domu kultury. Przyjazna współpraca z samorządem lokalnym może być przełomowym doświadczeniem zawodowym dla młodego animatora. Ktoś, kto na początku swojej drogi zawodowej doświadczył chociaż raz „małego sukcesu”, będzie znacznie „odporniejszy” na przyszłe porażki zawodowe i być może „utrzyma” swoją pasję działania na dłuższy czas. Młodym animatorom z pewnością przydałby się niewielki coaching lub odrobina życzliwości ze strony administracji samorządowej w obszarach, których nie mieli okazji przetrenować podczas zajęć na uczelni np. kwestie prawno-finansowe.

Wojciech Szuniewicz
W 1992 r. byłem radnym historycznej, bo pierwszej kadencji rady miejskiej. Pełny zapału dla ówczesnych zmian w Polsce, pisałem pracę magisterską o wizjach kultury wyrażanych przez trzy kluczowe dla kultury grupy: radnych i urzędników samorządowych, pracowników instytucji kultury oraz społeczności lokalnej. Wyniki moich obserwacji były zachwycające – wszystko się cudnie układało w absolutną wręcz symbiozę! Byłem w euforii, pełny nadziei na świetlaną przyszłość! W 2018 r. euforia już mi dawno przeszła. Minęło 25 lat. Żaden z rządów nie zdobył się na stworzenie skutecznej polityki kulturalnej. W międzyczasie ze szkół zniknęły przedmioty artystyczne, a ludzie przestali czytać. Polaków dopadł konsumpcjonizm, zaraz potem zaś komercjalizacja. Kolejne ekipy samorządowców zaczęły się okopywać na swoich szańcach władzy. Jako reprezentanci lokalnej społeczności zaczęli niepostrzeżenie przejmować kontrolę nad finansami na działalność kulturalną w swoich gminach. Często wykorzystywali swoją moc, by hołdować komercji i fundować darmowe igrzyska posługując się tylko kryterium ilościowym, jako źródłem sukcesu. Wyręczając obywateli z obowiązku zakupu biletu rozmontowali rynek „szołbiznesu” w kraju. Przy okazji uzależnili od siebie także ludzi kultury i stworzyli z nich zamknięte środowiska popadające w grantozę i obrażające się na tzw. społeczeństwo, które z chęcią przychodzi na darmowe koncerty, ale nie chce kupować biletów, książek i dzieł „prawdziwej” kultury. W efekcie kulturę tworzą dzisiaj przeważnie szaleni pasjonaci robiący za półdarmo i żyjący w iluzji, że kiedyś kultura stanie się naprawdę ważna. Dlatego od samorządu oczekuję przede wszystkim głębokiej refleksji i odwagi odpowiadając na pytanie: co się tak naprawdę stało w ciągu ostatnich 25 lat i dlaczego dzisiaj jesteśmy tu, gdzie jesteśmy?

Joanna Orlik
To podchwytliwe pytanie. Podświadomie myślimy tutaj o decydentach – politykach i urzędnikach. Ale w istocie powinniśmy zacząć od siebie – rzeczywistych twórców samorządnej społeczności lokalnej. Dlatego od „nas” oczekuję przede wszystkim obywatelskiej odpowiedzialności. Animacja kultury (kulturowa, przez kulturę, kulturą) to wciąż jeszcze niedookreślony koncept. Dla wielu pozostaje niezrozumiały. Bywa uważany za fanaberię albo ekstra dodatek do prawdziwego życia (czy to polegającego na budowie dróg i mostów, czy to robieniu „poważnej” kultury i sztuki). Nawet sami ludzie kultury wciąż wątpią, że edukacja i animacja to w istocie pierwszy krok na ścieżce do budowania rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego, czyli wspólnoty ludzi, którzy w przebywaniu ze sobą i ze wspólnego podejmowania coraz to nowych wyzwań czerpią nie tylko sens, ale i radość. Dlatego właśnie potrzebujemy wzajemnego zaangażowania, produktywnych sporów i wymiany doświadczeń. To ważne, abyśmy o sensie i znaczeniu animacji dla rozwoju społeczności lokalnych, chcieli ze sobą konstruktywnie rozmawiać i wyjaśniać istniejące wątpliwości. Tylko w ten sposób sprawimy, że animacja kultury stanie się bardziej zrozumiała. Jeżeli umiejętnie pokażemy, jak ważna jest nie tylko dla nas, ale również dla całej społeczności, tym łatwiej będzie nam przekonywać innych ludzi kultury, mieszkańców, decydentów i biznes. Trzeba jednak zauważyć, że powodzenie tego procesu wzajemnego zrozumienia w dużym stopniu zależy od postawy władzy, która często w nadmiarze innych zadań i problemów często postrzega kulturę tylko jako dodatkowy, problematyczny koszt albo narzędzie służące promocji miasta lub gminy. Decydenci mają w rękach wystarczająco dużo argumentów i narzędzi, aby proces wzmacniania animacji i edukacji kulturalnej przyśpieszyć lub spowolnić. Dlatego od decydentów oczekuję czegoś być może bardzo prostego, ale dla budowania dobrych i trwałych relacji kluczowego – zrozumienia, że jesteśmy sobie nawzajem zwyczajnie potrzebni. My możemy odrobić swoją pracę domową, ale po drugiej stronie również liczymy na pojawienie się otwartego na wspólną pracę partnera. Tylko podmiotowe i poważne traktowanie siebie nawzajem może zapewnić powodzenie naszym przedsięwzięciom.